Nie pamiętam, kiedy zupełnie normalnie udało mi się wyjechać gdziekolwiek. To znaczy, że nie wiem już zupełnie, jak to jest być wcześniej spakowanym, mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, wrzucić graty do samochodu i dzida w trasę. A, no i niczego nie zapomnieć... Żeby tradycji stało się zadość, nic nie mam gotowego, oprócz motocykla i naszykowanych narzędzi. Jak pomyślę o tym, co będzie się dziś działo, to aż mi się robi ciemno przed oczami. Przede wszystkim, żeby w ogóle wyjechać, muszę zorganizować przyczepę, do tego spakować ją. OK, to wykonalne, tyle tylko, że nie starczy mi już czasu na odebranie opon. Cóż to oznacza? No, po prostu ktoś ze znajomych będzie to musiał zrobić za mnie. Jednocześnie, zamiast wydajnie pracować, bliższa rzeczywistości staje się opcja notorycznego wiszenia na telefonie i usilnego skoordynowania wszystkich ruchów u każdej z osób, zaangażowanych w wyjazd TRT do Brna. Jest 5:00 rano, środa, 24 czerwca 2009 roku. Jeszcze chwila, a zanurzę się w stos prania, posegreguję skarpetki, poskładam górę t-shirtów, zastanowię się, co ciepłego na grzbiet zabrać i czy spakować się w wielką walizę czy może poprzestać na skromnym plecaczku, a może iść na całość i wrzucić wszystko luzem do samochodu... Mam wybitne szczęście, że mój syn, młody człowiek, zaangażowany w ojcowe wygłupy, jest chętny do pomocy i w wielu rzeczach jest mi w stanie pomóc. Oczywiście, nie bez problemów, bo należy sporządzić mu najpierw listę wszystkiego, co ma zrobić, odebrać, załatwić, etc., nawet, jeśli miałaby mieć ona trzy pozycje. To daje 85% pewności, że Młody niczego nie zapomni. Dobra, nie można narzekać, Dzieciak poważnie daje radę. Oczyma wyobraźni widzę też to, co się będzie działo u Kaśki Kędzior, zapewne ma do spełnienia kilka tysięcy misji, powiązanych ze sobą i wiodących do jednego celu: dotrzeć na Automotodrom Brno. W sumie, to jestem już wyluzowany, poranna kawa pozwoliła mi na poukładanie sobie wszystkiego w głowie, jeśli będę trzymał się harmonogramu, a opóźnienia nie będą większe, niż godzina, wtedy wszystko musi się udać! Trzymajcie kciuki! P.S. Pogoda mnie wlaśnie dobiła... Chyba będzie potop, bo zaczęło lać makabrycznie. Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo, byleby nie padał grad. Spakowałem dmuchaną orkę i delfina, oraz wypaśne koło ratunkowe w kształcie łabędzia.
P.S. 2 No i właśnie sobie przypomniałem, że nie mam kocy grzania do opon :) |